Śląsk Wrocław Śląskopedia



Ekstraklasa, 5. kolejka - 13.09.2008, 15:15, widzów: 5000, sędzia: Dawid Piasecki (Słupsk)

ŚLĄSK WROCŁAW - GKS BEŁCHATÓW 2:1 (1:0)

ŚLĄSK: Wojciech Kaczmarek - Tadeusz Socha, Piotr Celeban, Dariusz Sztylka, Vladimir Čáp (65-Mariusz Pawelec), Krzysztof Ostrowski, Sebastian Dudek, Antoni Łukasiewicz, Sebastian Mila (77-Krzysztof Ulatowski), Janusz Gancarczyk, Vuk Sotirović (28-Tomasz Szewczuk)

GKS: Krzysztof Kozik - Jhoel Herrera, Marcin Drzymont, Dariusz Pietrasiak, Jacek Popek, Piotr Kuklis (46-Dawid Nowak), Tomasz Jarzębowski, Janusz Gol (65-Paweł Adamiec), Patryk Rachwał, Łukasz Garguła (85-Mateusz Cetnarski), Carlo Costly . Trener: Paweł Janas

pozycja w tabeli: 7


MEDIA O MECZU

Dla takich emocji powstał futbol (Gazeta Wrocławska, 14.09.2008)

Wieści o dobrych występach Śląska w ekstraklasie rozchodzą się w tempie błyskawicy nie tylko po Polsce, ale i po Europie.

Na sobotnim meczu wrocławian z GKS-em Bełchatów pojawił się skaut Anderlechtu Bruksela, Albert Martens.

Belg chciał zobaczyć w akcji Janusza Gancarczyka i Piotra Celebana, ale z pewnością w oko wpaść mu musiał również Tomasz Szewczuk, ojciec zwycięstwa nad przybyszami z krainy węgla brunatnego. Bo wejść z ławki i strzelić dwa gole - w tym jeden w ostatniej minucie meczu - to doprawdy wielka rzecz.

Szewczuka zabrakło w wyjściowym składzie, choć wielu kibiców sądziło, że zajmie miejsce Vuka Sotirovicia. W końcu były napastnik Korony w ostatnich dwóch meczach (z Wisłą i Cracovią) zdobył dwie bramki. Ostatecznie usiadł na ławie, ale szybko pojawił się na boisku, gdy w 28. minucie Serb doznał kontuzji łydki.

- Przy wyskoku coś mi strzeliło w nodze i nie mogłem dalej grać. Nigdy jeszcze nie miałem problemów z łydką, więc trudno wyrokować, jak długo nie będę mógł grać - mówił po spotkaniu wyraźnie cierpiący Sotirović.

Początkowo nic nie wskazywało na to, że GKS nie wywiezie z Wrocławia nawet punktu. Od pierwszej minuty Garguła i spółka narzucili Śląskowi swój styl gry. Bełchatowianie mieli sporą przewagę w polu i kto wie, jak potoczyłyby się losy pojedynku, gdyby w 12. minucie Carlo Costly wykorzystał idealne podanie Garguły. Ale piłka - zamiast wpaść do bramki - poszybowała nad poprzeczką.

Sił i fantazji gościom wystarczyło zaledwie na pół godziny spotkania. Potem do głosu zaczął dochodzić WKS.

- Trochę nas przytkało - tłumaczył później Łukasz Garguła, który chyba inaczej wyobrażał sobie powrót do Wrocławia (swego czasu występował w Polarze, zresztą do dzisiaj jest częstym gościem w stolicy Dolnego Śląska).

Przytkało czy nie, grunt, że wrocławianie pod koniec pierwszej połowy wreszcie się obudzili. Najpierw - w 38. minucie - Sebastian Dudek oddał pierwszy celny strzał w światło bramki. Chwilę później było już 1:0. Sebastian Mila wykonywał rzut wolny, a piłka trafiła do Janusza Gancarczyka. Lewy pomocnik gospodarzy ponownie wrzucił ją w pole karne, a Szewczukowi wystarczyło przystawić głowę, by wyprowadzić swój zespół na prowadzenie.

Podbudowani trafieniem gospodarze atakowali coraz śmielej. Wrocławscy kibice zdążyli się już przyzwyczaić, że szybkie skrzydła są mocną bronią WKS-u. W sobotę doszedł od tego jeszcze środek pomocy. Debiutujący przed własną publicznością Antoni Łukasiewicz świetnie czyścił pole, a Sebastian Dudek - co przed sezonem niektórym wydawało się mało realne - doskonale współpracował z Sebastianem Milą.

Z dobrej strony pokazał się również Tadeusz Socha. Młody obrońca z powodzeniem krył Gargułę, choć - jak przyznał po spotkaniu - nie spodziewał się, że przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z reprezentantem Polski.

Gdyby nie dwie bramki Szewczuka, na miano bohatera meczu mógłby zasłużyć Vladimir Cap. Czech na lewej obronie dokonywał wręcz cudów. W pierwszej połowie ośmieszał Piotra Kuklisa, a po zmianie stron kompletnie wybił piłkę z głowy Dawidowi Nowakowi. Niestety, Cap musiał zejść z boiska z powodu kontuzji. Zbiegło się to w czasie z chwilowym zrywem podopiecznych Pawła Janasa, zakończonym zresztą golem. Rzut rożny wykonywał Garguła, a bramkę strzałem głową zdobył nowy nabytek GKS-u, rosły obrońca Marcin Drzymont.

Śląsk grał jednak do końca. I to dosłownie. Najpierw doskonałą sytuację miał Janusz Gancarczyk, ale grający z urazem barku pomocnik posłał piłkę nad poprzeczką. Gdy dochodziła czwarta minuta doliczonego czasu gry, sędzia przyznał gospodarzom rzut wolny niemal na linii pola karnego. Piłka uderzona przez Krzysztofa Ostrowskiego odbiła się od muru i spadła prosto pod nogi Szewczuka, który precyzyjnym strzałem ustalił wynik meczu.

- Miałem mało czasu i jeszcze mniej miejsca, ale na szczęście udało mi się dobrze trafić - cieszył się snajper wrocławian. - Był moment, kiedy GKS nas przycisnął, ale mimo wszystko dalej graliśmy z zębem, bo czuliśmy, że bramka wisi w powietrzu.

Zadowolony był również trener Śląska.

- Dziękuję piłkarzom za to, że do końca wierzyli w zwycięstwo. Nie zadowolili się remisem, tylko do ostatniej minuty dążyli do zdobycia drugiej bramki. Żeby tak grać w ostatnich piętnastu minutach, trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym do sezonu - mówił Ryszard Tarasiewicz.

Michał Mazur