Śląsk Wrocław Śląskopedia



T-Mobile Ekstraklasa, 2. kolejka - 28.07.2013, 18:00, widzów: 10629, sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń)

ŚLĄSK WROCŁAW - JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 2:3 (0:2)

ŚLĄSK: Rafał Gikiewicz - Tadeusz Socha, Mariusz Pawelec, Adam Kokoszka, Dudu Paraiba, Tomasz Hołota (81-Krzysztof Ostrowski), Przemysław Kaźmierczak (46-Sebastian Mila), Waldemar Sobota, Dalibor Stevanović, Sylwester Patejuk, Sebino Plaku (46-Marco Paixao)

JAGIELLONIA: Jakub Słowik - Alexis Norambuena (76-Tomasz Bandrowski), Martin Baran, Michał Pazdan (58-Ugochukwu Ukah), Jonatan Straus, Tomasz Kupisz, Jakub Tosik, Rafał Grzyb, Maciej Gajos (46-Bekim Balaj), Dani Quintana, Mateusz Piątkowski. Trener: Piotr Stokowiec

pozycja w tabeli: 14


MEDIA O MECZU

Po Jadze Brugia się nie boi (Gazeta Wrocławska, 29.07.2013)

Bilans Śląska do 65 minuty wczorajszego meczu z Jagiellonią był koszmarny: trzy stracone bramki, mocno podkopane morale drużyny i zniechęcenie kibiców przed czwartkową potyczką z Club Brugge w Lidze Europy. Wrocławianie obudzili się na ostatnie 25 min i co prawda strzelili dwie bramki (ba, mogli nawet zremisować!), ale na konfrontację z belgijskim zespołem to zdecydowanie za mało.

Śląsk rozpoczął spotkanie bez Marco Paixao i Sebastiana Mili. Zwłaszcza absencja kapitana była zaskakująca. Wszyscy myśleli, że szkoleniowiec oszczędza pomocnika na mecz z Club Brugge, ale okazało się, że „Milowy" ma problemy ze zdrowiem i w sobotę musiał wziąć antybiotyk. Pod jego nieobecność grę kreować miał Dalibor Stevanović, wreszcie ustawiony nie jako defensywny, a ofensywny pomocnik. Później okazało się, że nie kreował.

- Może to ryzykowne, ale chcemy wykorzystać to, że Śląsk jest trochę podmęczony. Chociaż myślałem, że Sebastian Mila dzisiaj zagra. Jeśli chodzi o upał, to nie ma co szukać tematów zastępczych. Wielu piłkarzy chce grać w Turcji, Izraelu czy Hiszpanii. Zobaczą, jak tam jest. Nie jest łatwo, ale to będzie wyzwanie –mówił przed pierwszym gwizdkiem trener przyjezdnych Piotr Stokowiec.

Wczorajsze upały sprawiły, że wrocławianie wybrali raczej wypoczynek nad wodą niż wizytę na Stadionie Wrocław. Na krzesełkach zasiadło niecałe 11 tys. fanów, którzy przez 65 min żałowali, że musieli oglądać swoją drużynę w tak miernej formie.

Przez większość spotkania WKS na tle dobrze zorganizowanego rywala wczoraj wyglądał bardzo słabo. W ofensywie zespołowo praktycznie nie istniał. Zagrożenie stwarzali tylko po indywidualnych akcjach Waldemara Soboty i Sebino Plaku, który zresztą zszedł z boiska już w przerwie.

W defensywie też był dramat. Tomasz Hołota apatyczny, Tadeusz Socha wiecznie nieobecny na prawej obronie i Mariusz Pawelec, który potrafił wybić piłkę wprost pod nogi czekających pod polem karnym rywali. Na domiar złego już po 20 min obaj defensywni pomocnicy mieli na koncie żółte kartki.

Przy pierwszym golu dla gości najwięcej na sumieniu mają Socha i Hołota. Ten pierwszy pobiegł do przodu i nie zdążył wrócić na skrzydło, po którym szarżował jeden z rywali; drugi też nie zablokował dośrodkowania, bo był za daleko. Piłkę jeszcze przepuścił w polu karnym Tomasz Kupisz, a formalności dopełnił Rafał Grzyb.

Niestety, po tym golu gospodarze wciąż nie wyglądali na ekipę zdeterminowaną. Zamiast samemu rzucić się do ataku równo z gwizdkiem oznajmiającym koniec pierwszej części spotkania, dostali gola do szatni. Po rzucie rożnym bitym przez Daniego Ouintanę piłka trafiła do Michała Pazdana, przy którym było dwóch zawodników w zielonych koszulkach. Kompletnie nikogo nie było za to obok Martina Barana, który spokojnie na klatkę piersiową przyjął piłkę, a potem uderzył z półwoleja.

Zaraz po przerwie cios numer trzy. Piękne podanie od Kupisza dostał wprowadzony przez Stokowca Albańczyk Bekim Balaj i wydawało się, że jest już po meczu. Kolejne kilka chwil to była chwilami desperacka obrona Śląska, którego pobudzić do odrabiania strat mieli Mila i Paixao, wprowadzeni za Plaku i Przemysława Kaźmierczaka.

Ta rotacja długo nie przynosiła efektów. Pierwszy sygnał, że coś się jeszcze na Stadionie Wrocław może zmienić, dał w 65 min Sylwester Patejuk. Jego strzał obronił jednak Jakub Słowik.

Pierwszy gol dla Śląska padł w 73 min, kiedy to dośrodkowanie Soboty wykorzystał Paixao. Portugalczyk umieścił piłkę w siatce, strzelając głową z najbliższej odległości. Gola kontaktowego strzelił Dudu, który najpierw spróbował w 78 min (Słowik obronił), a potem trafił pięć minut później, gdy przy rzucie wolnym dostał leciutkie podanie od Mili. Bramkarz Jagi miał piłkę na rękach, ale ta mu się ześlizgnęła, a potem wturlała do bramki.

Piłkę meczową miał za to znów Paixao. Kolejny stały fragment gry - Mila znów do Dudu, ten dośrodkował, a napastnik WKS-u, będąc niepilnowany, stojąc góra trzy metry przed golkiperem, trafił prosto w niego! Gdyby strzelił, z 0:3 zrobiłoby się 3:3, czyli powtórzyłaby się sytuacja z poprzedniego sezonu, z tą różnicą, że wtedy to Śląsk prowadził we Wrocławiu 3:0, a straty udało się odrobić Jagiellonii. Niestety, tym razem historia się nie powtórzyła.

Przed czwartkowym meczem z Brugią pytanie jest proste: czy piłkarze Stanislava Levego są w stanie przez cały mecz (lub chociaż 70-80 min) zagrać tak jak wczoraj ostatnie 20-25 min meczu z Jagiellonią? Jeśli nie i prawdziwy Śląsk to ten, który oglądaliśmy przez większość niedzielnego spotkania, to w Lidze Europy może dojść do katastrofy. Kto wie, czy nie takiej, jak w dwumeczu z Hannoverem w poprzednim sezonie, tylko że rundę wcześniej.

Jakub Guder